NA GRANICY ŻYCIA
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Staszek nie odzywał się. Musiałam skupić się teraz na sobie, to znaczy na tym, żeby nic nie zapomnieć, bo za godzinkę przyjadą po mnie samochodem, i ruszamy na Zgromadzenie.
Jeszcze tylko szybki prysznic i ubrać się. Trochę drogi przed nami.
Powinniśmy dojechać około piętnastej. Akurat w tym czasie zaczyna się doba hotelowa.
Nie będę się Staszkowi narzucać, ma cztery dni, żeby pomyśleć, że ja przecież mam swoje życie i swoją rodzinę. Staram się, żeby rozmawiać z nim dużo, ale jak widać, on chce zawładnąć moim życiem. Napisałam do niego, że już jadę, będę w niedzielę wieczorem, i poszłam do samochodu.
Miałam nieodparte wrażenie, że spadł mi kamień z serca. Napięcie ze mnie zeszło, dlatego w samochodzie już na luzie po prostu zasnęłam.
Kiedy się przebudziłam, za oknem przesuwały się piękne obrazy. Las cicho szumiał, kiedy zrobiliśmy sobie postój. Przytuliłam się do brzozy, ponoć daje energię, trochę od niej ukradnę, pomyślałam, za ciężkie ostatnio mam dni. Czy dam rady znieść to wszystko?
Inka, jedziemy dalej, powiedziała Kaśka.
Ocknęłam się, wracam myślami do rzeczywistości. W samochodzie starałam się nie myśleć o Staszku. Muszę skupić się na czymś innym, tylko tak się nie da. Myśli jednak skaczą z tematu na temat. Kiedy to się skończy? Kiedy w końcu ktoś się mną zajmie?
Inka, nie rozczulaj się nad sobą, bo nie dasz sobie rady, skarciłam sama siebie.
Hotel przytulny, pokój milusi, łóżko wygodne, no cóż, za taką cenę.
Rozpakowałam się, i za moment przyszła Kaśka i poszliśmy na obiad.
Co za ceny, Kaśka czy ja dobrze widzę?
Pokaż, powiedziała Kaśka. Tak, odparła, to tyle kosztuje.
Masakra, jak oni zdzierają, żeby tylko było dobre.
Kiedy w końcu kelnerka przyniosła zupę, byłam tak głodna, że pochłonęłam ją nie zastanawiając się nad smakiem.
Ale teraz przyszło nam poczekać na drugie danie.
To nie do pojęcia, czekaliśmy ponad godzinę. Było nijakie, drogie, a smaku nie miało. No cóż, nie będę marudzić, nie chcę chodzić głodna.
Poszłam do pokoju, włączyłam telewizor i błogie leniuchowanie.
Od jutra zacznie się dla mnie męczarnia.
Od pewnego czasu to wszystko jest dla mnie kłamstwem, obłudą, ale cóż mam zrobić, jeszcze nie mam odwagi odejść.
Przez te cztery dni mało myślałam o Staszku. Walczyłam ze sobą i swoimi słabościami.
Ostatni raz, więcej nie dam się w to wciągać.
Powrotna droga ciągnęła się w nieskończoność. Wracałam chora.
Inka, zapytała Kaśka, czym się zatrułaś?
Obiadem, powiedziałam, kto to wie z jakich produktów oni robią te kotlety.
Ja nie jadłam mięsa, powiedziała Kaśka.
Ja zjadłem golonkę, dodał Leszek.
No tak, a ja schabowy, ale w jakimś sosie.
Płaci się krocie dodałam, a jeszcze podtrują.
W końcu dotarliśmy do domu.
Kiedy weszłam do mieszkania, od razu przyszedł mi na myśl Staszek.
Otworzyłam laptopa, i poszłam rozpakować walizkę.
Po pewnym czasie usłyszałam dźwięk ze skype.
Weszłam i odczytałam wiadomość od Staszka; tęsknię, odezwij się jak już będziesz w domu.
Zadzwoniłam, jeszcze go złapałam, bo zaraz będzie jechał na dializy.
Uśmiechnął się do mnie.
Jesteś, jak się cieszę, będę myślał o tobie w szpitalu.
Dobrze Staszku, powiedziałam, jutro rano porozmawiamy