WSTEP
Miałam dosyć swojego życia. Mało tego, że dobijały mnie choroby to jeszcze zostałam sama z dwójką dzieci. Mąż odebrał sobie życie w wieku czterdziestu lat, choroba alkoholowa go wykończyła, a przy okazji mnie i nasze dzieci. Borykałam się z finansami, chorobami rodziców i opieką nad nimi. Byłam wykończona. Brakowało mi dobrego słowa i pomocy, której bardzo potrzebowałam. W tym właśnie okresie stanęli na mojej drodze Świadkowie Jehowy. Kto zna ich, wie dobrze, jak łatwo trafić do serca takiej osoby. Otoczona miłością i opieką, rozkwitałam i zaczęłam normalnie żyć - tak mi się wówczas wydawało.
Moje choroby były, ale traciły na sile, bo przecież Jehowa mnie wspierał i prowadził. Długo studiowałam, ponieważ w tym czasie dopadł mnie udar a potem rak. Nawet wtedy byli przy mnie, opiekowali się mną. Cudownie się czułam, wiedziałam, że jestem w raju duchowym. Tak właśnie sobie wyobrażałam życie w tak zwanym Nowym Świecie. Twierdziłam, ale też mi to ciągle przypominano, że to Jehowa daje mi siłę do trwania i życia.
W końcu przyszedł czas na pytania do chrztu. Co za mordęga. Trzy spotkania, każde z dwoma starszymi, ale nie tymi samymi. Takie maglowanie trwało każde po trzy godziny. Wychodziłam stamtąd wykończona i fizycznie i umysłowo. Ale zdałam, że tak powiem z wyróżnieniem. Tylko że doszłam do wniosku, że ja nie wiem prawie nic. Kiedy tymi wątpliwościami podzieliłam się z moją córką, która już była wówczas Świadkiem Jehowy, usłyszałam, że resztę będę się uczyć już po chrzcie, bo nie zdołam teraz wszystkiego zrozumieć, a po udarze miałam jednak umysł lekko przyćmiony, że tak powiem. Wszystko czego się dowiadywałam, wszystkie ilustracje jakie mi były przedstawiane działały na moją podświadomość i niczego bardziej nie pragnęłam jak służyć jedynemu prawdziwemu Bogu Jehowie. Moje modlitwy były żarliwe, pełne łez czasami rozpaczy. Po takich modlitwach szybko zasypiałam, ale miałam koszmary. Winiłam siebie, że to moja wina, bo coś jeszcze robię nie tak, że Diabeł ma do mnie dostęp. Szukałam po mieszkaniu, czy coś jeszcze nie zostało z religii katolickiej. Wszystkie obrazy, medaliki złote, pamiątki z komunii, zdjęcia, zdjęcia mojego ojca z wojska, z niewoli - wszystko to poszło do pieca. Teraz wiem, że to istna głupota, wtedy to było oczyszczanie domu z kultu maryjnego. Zanim poszłam do chrztu wszystkie kasety z piosenkami dzieci poszły też do pieca. Mój syn nie dał się wciągnąć, jak mu kazali popalić kasety, to więcej nie poszedł na salę a na dokładkę uciekł mi z domu do swojej chrzestnej. Prośby, groźby nie pomogły, nie widziałam syna rok czasu. Bardzo za nim tęskniłam, ale byłam utwierdzana w przekonaniu, że jak chce iść do świata to jego wybór, że nie mam na to wpływu.
Przymusiłam do studiowania mojego ojca, bo chciałam, żeby żył wiecznie. Długo nie postudiował, bo wkrótce zmarł, ale pogrzeb zrobili mu Świadkowie Jehowy jako zainteresowanemu. Mój ojciec strasznie nie lubił księży dlatego nie było problemem dotarcia do jego serca. W końcu przyszedł czas na chrzest